poniedziałek, 20 maja 2013

tuje a architektura krajobrazu

Stanęłam przed kilkoma wyzwaniami i zamierzam im dzielnie stawić czoła.
Sezon ogrodowy rozpoczął się z lekkim opóźnieniem spowodowanym przedłużającym się irytująco zimowym otłumaniemiem. Szczęśliwie wiosna przyszła i w galopującym wręcz tempie staranowała zimowe pozostałości. A to z kolei spowodowało, że zarówno ja jak i kilka zacnych osób przypomniało sobie, że jestem architektem krajobrazu.

Tak oto stanęłam przed kilkoma wyzwaniami. Przyjdzie mi zmierzyć się z tematem połączenia ogrodu romantycznego (w którym można się zgubić) z garażem-imprezownią rasowego harleyowca na jednej działce, z zaprojektowaniem 3,5 metrowej skarpy tak, by nie wyglądała jak 3,5 metrowa skarpa, z grupą mieszkańców wyjątkowo skoncentrowanych na pewnym historycznym wydarzeniu oraz z tujami.

Przyznaję, że to ostatnie należy do najtrudniejszych. 
Aby była jasność, oznajmiam, że fanką tui nie jestem. I to z wielu względów;  między innymi dlatego, że są zbyt łatwe, zbyt dostępne i zbyt obce. Dokładnie tak jak reklamówki plastikowe rozdawane w supermarketach, które potem można znaleźć poniewierające się w parkach, przystankach i po domach.

Należy włożyć wiele trudu krwi i potu, aby wyperswadować tuje. A efektu nigdy nie jest się pewnym. Ja mam na swoim koncie dotkliwą porażkę, która kładzie się cieniem na moim architektoniczno-krajobrazowym dorobku. Otóż na działce teściów od kilkunastu lat zainstalowany jest szpaler tui. Moje regularne starania o to aby zniknął spowodowały tylko tyle, że teściowa posadziła kolejny rządek tych ukochanych przeze mnie roślin.
I co mi pozostaje? Chyba tylko czekać aż obeschną i wyłysieją.... 

A w przerwie na czekanie kilka szkiców z projektowego frontu:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz