Pokazywanie postów oznaczonych etykietą osobiste. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą osobiste. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 21 kwietnia 2015

moc dobrego słowa

Jestem łasa na dobre słowa. Nic mnie tak nie nasyca pozytywną energia, jak kilka życzliwych opinii na temat tego co robię.

W sobotę miałam przyjemność uczestniczyć w rowerowej "Latającej wycieczce" jako punkt programu. A nawet nie posiadam roweru!!! Zostałam na nią zaproszona przez Anię Hojwę, krakowską przewodniczkę, która skutecznie infekuje dobrą energią i chęcią do działania.


Opowiadałam o swoim ostatnim projekcie zrealizowanym wspólnie z mężem pt "Bajki Krzysia". To literacko-ilustratorska podróż po rodzicielstwie. A dokładniej rzecz ujmując seria wierszowanych bajek opisujących to, w jaki sposób mały Krzyś zmierzył się z wielkimi problemami pierwszych dni życia. Oraz to w jaki sposób mama i tata małego Krzysia ujarzmili nieoczekiwany chaos towarzyszący zmianie statusu z "młodzi wolni" na "młodzi rodzice".


Znacie to uczucie niepewności, gdy pokazujecie komuś nieznanemu coś bardzo osobistego? Znacie tą niecierpliwość wyczekiwania? Te nerwy napięte jak struny? Spodoba się, a może nie?
Uczestniczki "latającej wycieczki" uważnie wysłuchały mojej opowieści... i zaatakowały mnie pozytywnym słowem. Zaskoczyła mnie siła tej reakcji. A jej efekty są długofalowe i utrzymują się już kilka dni. Od soboty uśmiech nie schodzi z mojej twarzy.
Dziewczyny miały dla mnie nie tylko słowa uznania ale także konkretne uwagi. Dzięki nim spojrzałam na bajki pod innym kątem. Znalazłam idealnego odbiorcę. Otóż ku memu zaskoczeniu okazało się, że bajki będą idealne dla starszaka oczekującego na pojawienie się młodszego rodzeństwa...
Otrzymałam również silną motywację do dalszego działania. Do realizacji naszego marzenia o wydaniu bajek w formie książki. 

Dziękuję za to! 
Moc dobrego słowa jest bezcenna.
Wiem, to banał, ale posiadanie wokół siebie grupy wsparcia, jest kluczem do tego by trzymać się konsekwentnie obranego kursu. Kursu do realizacji planów.




sobota, 4 kwietnia 2015

Wielkanocna tradycja

Wolę święta Wielkanocne. 
Jest w nich coś więcej niż supermarketowy pośpiech i prezentowa niecierpliwość. To niezmienne rodzinne rytuały, długie wspólne przygotowania, cisza i skupienie sprawiają, że ten czas naprawdę można nazwać Świętami.
Pisanki! To jest moja ukochana tradycja. Staram się ją przekazać dalej.
W końcu mam komu!

W Wielki Pątek zasiadam do wcześniej ugotowanych w cebuli jajek. I skrobię. W tym roku miałam małego pomocnika, który na szczęście złapał pisankowego bakcyla. Ufff... Zadanie wykonane. Oto efekty.

A tak wyglądały te z poprzednich lat:



















 

































A teraz czas na życzenia.

Wesołego Alleluja, Kochani.
By te Święta były pełne tradycji i rodzinnych rytuałów.

wtorek, 24 marca 2015

strzeż się kleszcza u dziecka




Kleszcz u Twojego dziecka? 

Co robić, gdy znajdziesz go na skórze swojego szkraba? Czy od razu histeryzować? Jechać do szpitala? Wzywać pogotowie i straż pożarną? Czy zachować spokój? Czy w ogóle jest możliwy spokój w takiej sytuacji? Czy faktycznie Twojemu dziecku coś zagraża?




Po pierwsze nie panikuj!

A po drugie postaraj się zrobić to, co opisałam w NAJWAŻNIEJSZYCH PUNKTACH POSTĘPOWANIA GDY DZIECKO MA KLESZCZA (na końcu tego posta). To zbiór zasad postępowania wypływający ze zdrowego rozsądku i z doświadczenia, jakiego nabrałam po tym, jak mój synek złapał kleszcza.





Kiedy pojawił się ten kleszcz? Nic nie zauważyłam poprzedniego wieczoru. Czy mogłam być aż tak nieuważna? A jeśli zaatakował w nocy w łóżku? Jak długo spijał krew z mojego synka? Czy zdążył już zwymiotować swoją zawartość. Czy mały ma już boreliozę? Boże, co ze mnie za matka?

Spędzaliśmy właśnie weekend na działce. W niedzielny poranek, gdy ściągałam piżamkę mojemu dwulatkowi, odkryłam podejrzaną kropkę. Zerwałam męża z łóżka i po szybkiej z nim konsultacji ustaliłam, że to kleszcz. W mgnieniu oka dopadło mnie poczucie winy.
Dzidź zorientował się, że coś jest nie tak i i kontrolnie zaczął popłakiwać. Rozdarł się na dobre, gdy po 10 minutach nieobecności pojawił się mąż. Uzbrojony był w zardzewiałą pincetę wyszperaną z jakiegoś tajemnego miejsca, o którego istnieniu nic do tej pory nie wiedziałam. Postanowiliśmy wyciągnąć paskudztwo. To było karkołomne przedsięwzięcie. Możecie sobie wyobrazić wierzgające ze strachu dziecko, matkę trzymającą je w zapaśniczym uścisku w niemożliwej pozycji i ojca w skupieniu dłubiącego małemu pod kolanem? Było jeszcze gorzej.
A jaki dało efekt? 
ŻADEN!!! Albo trafniej byłoby rzec KATASTROFALNY! 
Kleszcz się urwał, zostawiwszy głowę w skórze synka. Synek przerażony łapał oddech przez łzy. Ja przerażona łapałam oddech przez łzy. Tylko mój mąż schował urwany kadłub robala do słoika i zarządził wizytę w szpitalu. Pojechaliśmy do Prokocimia, do Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie. Tam po szybkiej rejestracji i 5 minutowym czekaniu zostaliśmy przyjęci do pokoju zabiegowego, gdzie Pani Stażystka błyskawicznie usunęła resztkę kleszcza i zdezynfekowała rankę. Poinstruowała nas o boreliozie, rumieniu, badaniach krwi i innych wspaniałościach. Wtedy mój mąż triumfalnie wyciągnął słoik z martwym kleszczem i nagle sprawa stała się prostsza. 
W domu schowaliśmy słoik do lodówki a w poniedziałek z samego rana zawieźliśmy paskudztwo do Diagnostyki i zleciliśmy mu badania. 
Czujecie ironię? Bezczelnemu terroryście, który dokonał zamachu na nasze dziecko zafundowaliśmy badania za 160 zł. Ale było warto. Po 4 dniach dostaliśmy wynik ujemny. Kleszcz nie był nosicielem boreliozy, a tym samym nie mógł nią zarazić naszego syna.



NAJWAŻNIEJSZE PUNKTY POSTĘPOWANIA GDY DZIECKO MA KLESZCZA:


1. Upewnij się, że to kleszcz

Jeśli to co wbiło się w skórę dziecka wygląda tak jak na zdjęciu

czyli jak płaski pajączek z ośmioma nogami wielkości od 1mm (larwa) do 1 cm (dorosły okaz) oraz jest wczepione w skórę w taki sposób, że tułów da się podważyć ale głowa siedzi w ciele, to masz do czynienia z kleszczem. 

2. Uspokój dziecko

Malcowi, który ze strachu wykonuje niekontrolowane ruchy nie pomożesz. Z pewnością nie uda Ci się poprawnie usunąć kleszcza, a niechcący możesz dziecku zrobić krzywdę.
Należy to zrobić delikatnie, za pomocą pincety (lub innych aptecznych sprzętów dedykowanych na taką okoliczność). Nigdy rękoma! Trzeba uchwycić kleszcza za główkę jak najbliżej skóry i poprzez pociąganie go jednostajnym ruchem pionowo do góry (nie kręcić!) usunąć z ciała. Następnie odkazić miejsce ukąszenia.

Nigdy nie przypalaj kleszcza, nie smaruj tłustymi substancjami, lakierem do paznokci, alkoholem lub benzyną. Kleszcz umrze ale najpierw wydali z siebie niebezpieczne substancje.

3. Usuń kleszcza

5. Oddaj kleszcza do zbadania na obecność boreliozy.

4. Nie umiesz lub nie chcesz usunąć kleszcza

Jeśli zabieg usuwania kleszcza się nie powiedzie, lub nie będziesz chciał się go podjąć gnaj z dzieckiem do lekarza. Ewentualnie gdy jest to słoneczna niedziela do szpitala. I nie daj się odprawić z kwitkiem. Kleszcz powinien być usunięty JAK NAJSZYBCIEJ! 

5. Wyciągniętego kleszcza schowaj do czystego słoika lub pojemnika

Dlaczego? Ano dlatego, że jeśli kleszcza nie udało się wyciągnąć w całości albo masz podejrzenia, że mógł wydalić z siebie jakieś substancje lub był w ciele dłużej niż 24 godziny, to przydałoby się sprawdzić czy istnieje zagrożenie zakażeniem boreliozą. 

Bada się kleszcza. Przede wszystkim dlatego, ponieważ wynik otrzymujemy stosunkowo szybko. Nie musimy czekać kilku tygodni na pojawienie się rumienia u dziecka. Poza tym oszczędzamy dziecku nieprzyjemnego badania a sobie nerwów.

Badanie kosztuje ok 160 zł. (cena z Krakowa z 2014 roku) w Diagnostyce. Sprawdza się obecność bakterii typu Borrelia wywołującej chorobę. Wynik otrzymuje się po kilku dniach.
Jest już wiele takich punktów w Polsce. Wykonują one test Real Time PCR wykrywający obecność DNA bakterii. 


6. Wynik ujemny. 

To bardzo dobra wiadomość. Twoje dziecko nie zostanie zarażone boreliozą i możesz odetchnąć z ulgą.

Jeśli badanie wskaże, że kleszcz był nosicielem boreliozy to gorzej. Chociaż nie jest to jednoznaczne z tym, ze Twoje dziecko jest już chore. Nie każdy zarażony kleszcz zaraża. Jeśli żerował mniej niż dobę - prawdopodobieństwo przekazania choroby odkleszczowej, w tym boreliozy, jest małe. Ryzyko wzrasta, gdy kleszcz zwymiotuje. Niemniej koniecznie zgłoś się do lekarza. Badania na obecność boreliozy w organizmie dziecka będą już teraz konieczne. 

Pamiętaj, że boreliozę można skutecznie leczyć w początkowym stadium. Kluczem jest rozpoczęcie antybiotykoterapii na jak najwcześniejszym etapie choroby.

7. Wynik dodatni

8. Zaszczep dziecko przeciwko kleszczowemu zapaleniu opon mózgowych
Borelioza to nie jedyna chorobą przenoszona przez kleszcze. Inną niebezpieczną, choć rzadziej występującą, jest kleszczowe zapalenie opon mózgowych wywołane przez wirusy. Można się zaszczepić przeciwko tej chorobie. By w pełni się uodpornić należy przyjąć 3 dawki szczepionki (3 ukłucia). Koszt to ok. 120 zł za jedną.

Szczepienie przeciwko środkowoeuropejskiemu zapaleniu mózgu jest ujęte w polskim Programie Szczepień Ochronnych jako szczepienie zalecane.


Mam nadzieję, że ten wpis pomoże Ci przygotować się do nadchodzącego sezonu. Mamy już wiosnę, kleszcze budzą się po zimowej hibernacji. Na całego zaatakują już w maju i czerwcu. A ponieważ nie da się ich całkowicie wyeliminować z naszego środowiska, warto się rozeznać w temacie i ze spokojem wyruszyć w ciepły weekend na zieloną trawkę. 


A zainteresowanym tematem zwalczania kleszczy na własnej działce polecam dalsze zgłębiane tematu tutaj.

.................................................................................................


BIBLIOGRAFIA

http://zdrowie.trojmiasto.pl/Kleszcze-spokojnie-nie-kazde-ukaszenie-jest-grozne-n70627.html#tri 

http://www.medyk.rzeszow.pl/szczepienia-przeciwko-kleszczowemu-zapaleniu-opon-mozgowych.html 

http://pediatria.mp.pl/pierwszapomoc/show.html?id=66747

http://www.poradnikzdrowie.pl/zdrowie/choroby-zakazne/borelioza-zbadac-siebie-i-kleszcza_39637.html

piątek, 20 marca 2015

jestem tu 2 lata

W tym roku nie zawiodła. Była nawet punktualna. Przyniosła swoje zapachy, dźwięki i kwiaty.
WIOSNA!
Przypomniała mi też nieśmiało, że to już czas. Zielony Kciuk kończy dziś 2 lata!!!
Zatem Kochani, zanućcie ze mną sto lat, sto lat... i przyłączcie się do uroczystych obchodów.  
Przygotowałam same ekscytujące atrakcje. Zresztą zobaczcie sami:


 
Dziękuję, że jesteście ze mną już 2 lata. Bądźcie jeszcze kolejne :)

czwartek, 22 stycznia 2015

planowanie sezonowe Zielonego Kciuka



Życzę sobie urodzajnego Nowego Roku.
Wczesną wiosną chciałabym zasiać swoje pomysły w żyznych głowach otwartych ludzi. Późnowiosenną porą cieszyć oko klientów barwnymi projektami. A w czasie plonów zbierać owoce prac wykonawczych by przezimować ze spichlerzem pełnym kolejnych udanych projektów i zakończonych sukcesem realizacji.

Jeśli i Wy mi tego życzycie to zapoznajcie mnie ze swoimi ogrodami.

Ostatecznie możecie trzymać kciuki by życzenie się spełniło :) 


piątek, 28 listopada 2014

makrosomia

Makrosomia (hipertrofia wewnątrzmaciczna) nadmierna masa płodu w stosunku do wieku płodowego. Szacuje się, że zaburzenie to dotyczy ok. 10% wszystkich ciąż. Za patologiczną uznaje się masę noworodka powyżej 90. percentyla odpowiedniego dla danego wieku i płci lub masę przekraczająca umowną granicę 4000-4500 g bez względu na wiek ciążowy i zachowaną symetrię.[1]

Mam wielką potrzebę uwolnić moje poplątane hormonami myśli. Szczególnie teraz, gdy nadal znajduję się w zawieszeniu pomiędzy totalną euforią i dumą a niedowierzaniem i przerażeniem...
6 listopada 2014 o godzinie 15:50 urodziłam syna. Nieunikniony finał ciąży. I naturalnie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, ze syn mój miał 4,810 kg. I że rodziłam silami natury.

Poród drogami naturalnymi płodu z makrosomią zwiększa u matki prawdopodobieństwo wystąpienia poważnych powikłań: wydłużenia czasu trwania porodu, zatrzymania akcji porodowej, wtórnej atonii macicy, uszkodzenia kanału rodnego, rozejścia się spojenia łonowego oraz wystąpienia zakażeń połogowych.[1]

Urodziłam przy okazji. Pojechałam po prostu na kolejne poranne ktg do przyszpitalnej poradni. Pierwszy skurcz zapisał się na badaniu i wprawił mnie w doskonały humor.


Pomyślałam wtedy, że poród zajmie wieki, że powinnam trafić do szpitala w momencie, gdy skurcze będą pojawiać się co 4 minuty! Ale na biurokrację instytucji publicznych można zawsze liczyć. W szczególności takich, w których nadal używa się klasycznej maszyny do pisania! Formalności trwały tak długo, że zdążyłam podpisać kilka umów dostarczonych mi z pracy, doczekać się na męża, który przyjechał z drugiego końca miasta i dostać bóli co 4 minuty właśnie. W końcu zostaliśmy zaakomodowani w sali z szeroką panoramą na parking. Szczęśliwie na krotko. O 15:50 Adaś był już na świecie.
Bolało. Bolało jak diabli. A jednak obyło się bez jakiegokolwiek znieczulenia czy innych przyspieszaczy. Tylko dyskretne odwiedziny personelu co pól godziny. Było spokojnie, naturalnie i intymnie do czasu... 
W kluczowym momencie nagle pojawiło się mnóstwo osób! A moment ten wrył mi się w pamięć, bo choć krótki, był niezwykle dramatyczny...

Hipertrofia wewnątrzmaciczna związana jest również ze zwiększonym ryzykiem urazów u płodu. Podczas porodu drogami naturalnymi, ze względu na duże rozmiary płodu, często chodzi do dystocji barkowej, która może skutkować uszkodzeniem lub porażeniem splotu ramiennego czy nerwu przeponowego. Możliwe są również inne urazy, takie jak zwichnięcie stawu barkowego, złamanie mostka czy kości ramiennej. Często w wyniku powikłań okołoporodowych wytwarza się encefalopatia, prowadząca do upośledzenia umysłowego lub zgonu noworodka. Może dojść również u niego do zagrażającej życiu hipoglikemii, a także policytemii i hiperbilirubinemii.[1]

Zorientowałam się, że coś jest nie tak, gdy położna zaczęła do mnie wołać "przyj bez skurczy!" a na salę wpadł kolejny lekarz. 
Adaś zaklinował się barkami.
Mój krzyk osiągnął maksymalne natężenie histerii. I w momencie, gdy pomyślałam, że to za długo trwa, i że już nie dam rady, było po wszystkim.

Adaś był wielki. Wielki i wymęczony. Miał siną całą lewą rękę. Miał trafić do inkubatora. Szczęśliwie w porę zaczął płakać i się ruszać. Został przy mnie... 

Ze szpitala wyszliśmy dopiero po 6 dniach, zmagając się z mocną żółtaczką, groźbą urazu barku i skoków glukozy. 


Makrosomia, ze względu na duże ryzyko ciężkich powikłań u matki i płodu, jest ujęta jako jedno z pilnych wskazań do cięcia cesarskiego i stanowi jedno z przeciwwskazań do porodu drogami naturalnymi. Jest również względnym przeciwwskazaniem do użycia kleszczy położniczych i wyciągacza próżniowego.[1]
  
Nieświadomość jest błogosławieństwem! Gdybym wiedziała jak duże dziecko przyjdzie mi rodzić własnymi siłami nie poszłabym na porodówkę tak zdeterminowana i w tak świetnym humorze. Zwiałabym stamtąd!!!
Ale też zdecydowałam, że gdy już zaczną się skurcze to urodzę. Nie chciałam sytuacji, w której miałabym "dwa" porody tzn. przeszłabym przez kilku-kilkunastogodzinne bóle porodowe po czym na sam koniec cięcie cesarskie i co najmniej tydzień rekonwalescencji pooperacyjnej.
Powinnam była mieć planową cesarkę. Niestety mojemu lekarzowi prowadzącemu umknęła gdzieś waga dziecka. W końcu NFZowskie usg przysługiwało mi tylko 3-krotnie. Za każdym razem wykonywał je inny lekarz i odrzuciwszy pierwszy pomiar, mierzył małego tak długo, aż uzyskał wynik, który go satysfakcjonował. Jak się potem okazało dość daleki od prawdy... No cóż, wpadłam w niemałą lukę państwowej służby zdrowia. 

Jak sobie pomyślę ile rzeczy mogłoby pójść nie tak to ogarnia mnie groza.
Na szczęście trafiłam na wspaniałą położną. To jej zawdzięczam wspaniałego ZDROWEGO syna i doskonałe samopoczucie już zaraz po porodzie. I również to, że zrobiłam furorę na oddziale położniczym, pobijając niepisany rekord ostatnich dni.

Dziękuję Annie Pułczyńskiej, najlepszej położnej Szpitala Specjalistycznego im. Stefana Żeromskiego w Nowej Hucie.
.........................................................................................
[1]  www. wikipedia.org

czwartek, 2 października 2014

bajki Krzysia / PROJEKT RODZINNY

Jestem sobie mały Krzyś
i codziennie czkawkę miewam.
Tyci malec niczym ptyś
– czkam ja nawet kiedy ziewam!

Tak właśnie 15 sierpnia 2012 roku rozpoczęła się moja największa przygoda. I największe jak dotąd wyzwanie koncepcyjne: PROJEKT RODZINNY!
 
Założenia projektowe nie  były szczególnie skomplikowane: ślub, własny kąt, kilka kwiatków i na początek jedno dziecko...
Proste!
Akurat... Nawet nie wiecie jak strasznie się pomyliliśmy!
Chaos jaki zapanował w naszej w miarę dopracowanej koncepcji pt. DOM był kompletnie nie do ogarnięcia. Pieluchy, wanienki, wkładki laktacyjne, śpioszki, straszliwe dźwięki, rękawiczki, teściowie, dziwny zapach i unoszący się nad wszystkim wrzask przerażonego bogu ducha winnego stworzenia, który dźwięczał  w uszach jeszcze długo po tym jak ustał.

Pierwszy otrząsnął się mój mąż. Na szczęście...
Zarządził realizację PLANU. I jakoś przetrwaliśmy...

Teraz właśnie po przeszło dwóch latach postanowiliśmy zdradzić tajniki tegoż PLANU wszystkim biedakom, którzy nieopacznie postanowili zostać rodzicami!

Jego uroczyste upublicznienie nastąpi już za niedługo, bo 6 października 2014 roku (w poniedziałek) o godzinie 18.00 w ARTzonie Ośrodka Kultury im. C. K. Norwida w Krakowie, na os. Górali 4 w Nowej Hucie.

Dla tych, którzy wykażą się skandalicznym niedbalstwem i nie pojawią się we wskazanym miejscu i o wyznaczonej godzinie, pozostanie odwiedzanie ARTzony do 20 października 2014, gdzie wprawdzie PLAN będzie dostępny, ale niestety po magicznej aurze poniedziałkowego spotkania nie będzie ani śladu.
Zatem rezerwujcie sobie termin!

A póki co możemy nieśmiało zdradzić, że nasz PLAN ewoluuje. 
Pojawił się w nim nowy czynnik, który na tym etapie projektu jest trudny do zdefiniowania. Jedyne co można o nim powiedzieć to fakt, że jest płci męskiej. Ale dokładnie kiedy i jak do nas dołączy nie wiadomo. Nie są również bliżej sprecyzowane jego zamiary w stosunku do nas.
Jak na razie wszyscy trzymamy się dzielnie i staramy się nie ulegać panice...
 

poniedziałek, 21 lipca 2014

ciążowa sesja Zielonego Kciuka na STYLOWEJ NOWEJ HUCIE

Zamiast wyżywać się w ogrodowych przestrzeniach, spędziłam ostatnio sporo czasu przekopując moją przepastną szafę i z miną bezwzględnego krytyka katowałam swoje odbicie w lustrze.
Dlaczego?
Zostałam zaproszona do jednego z moich ulubionych blogów modowo-lifestylowach. Do STYLOWEJ NOWEJ HUTY. To nowohucko, sąsiedzki blog o ludziach ubranych, prowadzony przez mocno zakręconą ekipę kreatywną.
Nie znacie? To żałujcie i czym prędzej tam zaglądnijcie.
I to nie tylko po to by zobaczyć jak wyszłam na zdjęciach... Bo dla tych, którzy nie są wtajemniczeni, będą zaskoczeniem moje gabaryty :) Otóż, Kochani, dorobiłam się brzuszka. To już drugi, ale przesłania mi świat, dokładnie tak samo, jak ten poprzedni.

fot. Aleksander Hordziej

STYLOWA NOWA HUTA przeprowadziła ze mną wywiad. Opowiadałam o Trzech moich pasjach: architekturze krajobrazu i Zielonym Kciuku, o grafice i oczywiście o Nowej Hucie:

Stylowa Nowa Huta: Trudne są poszukiwania ZIELONEGO KCIUKA?
M: Są ciekawe, ponieważ sama sobie wyznaczam miejsca, w których akurat będę go szukać. Czasami jest to mój ogród balkonowy, czasami cała Nowa Huta. Gdy zapragnę odmiany, mogę poszperać po rodzinie lub w prywatnych ogrodach nieznanych mi ludzi. Mogę też wyruszyć na poszukiwania gdzieś za granicę, do ciepłych lub zimnych krajów. Albo równie dobrze mogę sobie zrobić przerwę i poczytać. Przecież nikt nie powiedział, że ZIELONEGO KCIUKA nie znajdę wśród książek.
Prowadzenie bloga jest czasochłonne, ale za każdym razem, gdy już skończę dzielić się z moimi czytelnikami jedną myślą, do głowy wpadają mi trzy kolejne. Przecież o architekturze krajobrazu można pisać non stop...

...
StNH: Jacy są Nowohucianie?

M: Sąsiedzcy i związani z miejscem w którym żyją, nie zamykają mieszkań, gdy wychodzą do sklepu po bułki, hodują różowe pelargonie na balkonach i stale wyglądają przez okno, by sprawdzić, czy coś się przypadkiem nie wydarzyło podczas, gdy akurat nastawiali wodę na herbatę. Niektórzy żyją wielkomiejskim rytmem, bazgrolą graffiti na ścianach, piją dużo kawy i po nocach planują, jak zmienić świat i przekształcić Nową Hutę w osobną planetę. A jeszcze inni nie mają kanalizacji, muszą iść kilometr do najbliższego przystanku tramwajowego i mieszkają w drewnianych domach z bielonymi ścianami i z zazdrostkami w oknach.

Nowohucianie są różni.

 
fot. Aleksander Hordziej


Cały wywiad znajdziecie na STYLOWEJ NOWEJ HUCIE. Gorąco zapraszam!!!


fot. Aleksander Hordziej


I jako oczywistą oczywistość zamieszam podziękowania wielkich rozmiarów dla ekipy Stylowej Gosi, Katce oraz niezastąpionemu Sandrowi Hordziejowi, sprawcy tych wszytskich zdjęć!!!!!!

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Dzień Ojca vol. 2

Sami dobrze wiecie, jak trudno jest utrzymać poziom, gdy debiut był spektakularny.
Ale Tata Krzysia się spisał.
Drugi rok ojcostwa był co najmniej tak dobry jak poprzedni. 
Sam synek może potwierdzić, jeśli tylko go o to zapytacie. Dlatego też z niewielką pomocą mamy wyprodukował ciufciową laurkę specjalnie dla Tatusia i pieczołowicie podpisał niemal wszystkie obłoki pary.
Wprawne oko dostrzeże całkiem udaną próbę sportretowania Taty.
Mała podpowiedź dla tych mniej wprawnych: prawy górny róg chmurki na czerwonym tle...




czwartek, 20 marca 2014

mit architekta krajobrazu

Pierwszy Dzień Wiosny. Zawsze się boję, że akurat w tym roku nie nadejdzie...

I mylę się co roku. Na szczęście... bo dziś jest wyjątkowo.
Zielony kciuk obchodzi swoje pierwsze urodziny!

Rok temu zostałam czarną perłą. 
I od tego się właśnie zaczęło tzn. od pewnego wywiadu, dzięki któremu mit architekta krajobrazu zaczął wzbierać w mojej głowie, by wypłynąć tutaj na szerokie wody blogerskie.

Oto i on:




 

 

Czarna Perła: Marta Kurek-Stokowska – Mit architekta krajobrazu.

 
* Czy u nas pokutuje jeszcze mit architekta krajobrazu jako specjalisty od tworzenia przyjemnych, przydomowych ogródków?
Architektura krajobrazu wbrew pozorom daje duże możliwości. Można rzeczywiście projektować prywatne ogrody, co chyba jest najbardziej rozpowszechnione, ale można też zaangażować się w projekty o większym rozmachu, dotyczące przestrzeni chronionych, takich jak parki krajobrazowe, użytki ekologiczne. Można też edukować lub uczestniczyć w procesie planowania przestrzennego. Mnie zawsze fascynował społeczny wydźwięk architektury krajobrazu. Takie podejście do projektowania, które stawia sobie za zadanie wsłuchanie się w głos ludzi, dla których się tworzy. Dotyczy ono głównie działania w przestrzeni publicznej, gdzie nie ma jednego klienta, tylko mnóstwo ludzi, często mających skrajnie różne opinie na dany temat. Kluczowa wtedy staje się umiejętność prowadzenia debat społecznych, aby osiągnąć kompromis.

* Kiedy połknęłaś haczyk i stwierdziłaś, że warto się zająć takimi projektami?
Kończyłam studia pracą magisterską dotyczącą rewaloryzacji Alei Róż, jako głównej osi kompozycyjnej Nowej Huty, skupiając się głównie na zieleni. Zaprezentowałam ją mieszkańcom na spotkaniu w Ośrodku Kultury im. C. K. Norwida. To był mój pierwszy kontakt z szerszą publicznością. Dyplom wzbudził zainteresowanie, pojawiło się mnóstwo pytań i oczywiście zostałam poddana różnorakiej krytyce, ale spodobało mi się to. Poza tym zieleń może być integrująca, wzbudza w ludziach pozytywne emocje, traktowana jest jako wspólne dobro, które wymaga naszej uwagi i troski. Wiele osób przecież dba i pielęgnuje zielone przestrzenie publiczne np. tworząc ogródki pod swoim balkonem, albo wokół własnego bloku. Stąd właśnie wniosek, że trzeba ludziom dać prawo do współdecydowania o otoczeniu, w którym się znajdują.
* Na ile według Ciebie jest to respektowane przez osoby czy instytucje?
Niewystarczająco, niestety. Mam wrażenie, że podczas debat społecznych, które są organizowane przez takie decyzyjne instytucje daje się ludziom tylko iluzję tego, że ich głos jest ważny. Pytanie o zdanie społeczności jest trudne, trudne też jest pogodzenie różnorodności głosów, jakie pojawiają się w takiej otwartej dyskusji. Wypracowanie kompromisu jest wymagające, dlatego łatwiej jest tego nie robić, albo robić tak, by się zbytnio nie narazić. W przypadku inwestorów prywatnych w ogóle nie ma tematu.

* Wszyscy krzyczą, że Kraków nie jest zielony, brakuje przestrzeni rekreacyjnych, parków… 
W Krakowie są przestrzenie zielone, problemem jest ich zachowanie i utrzymanie. To nie jest tak, że znajdujemy zupełnie pusty teren, sadzimy tam drzewa, projektujemy ścieżki i nazywamy taki teren parkiem. To jest trochę inna droga, polegająca bardziej na ochronie już istniejącego terenu, zagwarantowaniu mu statusu parku czy użytku ekologicznego, żeby rozwijające się miasto nie pochłonęło tego skrawka zieleni. A nowe parki w Krakowie powstają z trudem. W 2002 roku udało się otworzyć Park Dębnicki zaprojektowany przez architektów krajobrazu z Politechniki Krakowskiej, rok później, jako oddolna inicjatywa, powstał użytek ekologiczny Łąki Nowohuckie, ostatnio mieszkańcy Woli Duchackiej stoczyli zwycięską batalię o powstanie Parku Duchackiego. Jest wiele zielonych miejsc godnych uwagi, zarówno tych historycznych jak Planty Krakowskie, Błonia, Park Erazma Jerzmanowskiego, jak i nowoczesnych, np. Ogród Doświadczeń. Problemem jest zabudowa mieszkaniowa powstająca na naszych oczach. Betonowe przestrzenie wokół bloków ogrodzonych wysokim murem. Ze świecą szukać tam choćby skrawka świeżej trawy.

* Tym bardziej ciężko zrozumieć zwolnienie gmin i miast z obowiązku sporządzania planów zagospodarowania przestrzennego, co z dzisiejszej perspektywy wydaje się pomysłem niesamowicie szkodliwym, absurdalnym. Przecież chaotycznie powstałe osiedla utrudniają też dopływ świeżego powietrza do centrum Krakowa.
Faktycznie obecnie obowiązująca ustawa sprawia, że gmina może, ale nie musi mieć miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego. Co więcej, taki plan może być sporządzony tylko dla fragmentu terenu. W skrócie skutek jest taki, że brak jest całościowego podejścia do tematu, kompleksowego myślenia. Od urzędnika, często od jednej osoby, zależy, czy powstanie coś, co zmieni krajobraz miasta na stałe.
I widać tego efekty – chaotyczny rozrost, dziwaczne pomysły deweloperów, wpychanie nowych budynków pomiędzy już i tak ciasną zabudowę. Inną kwestią jest to, że według mnie, standardy wykonawstwa również spadły. Pomijając już jakość materiałów, nie gwarantuje się w ogóle odpowiedniej ilości miejsc parkingowych. Rosną kolejne bloki, dla kilku tysięcy osób, a mają mikroskopijne skrawki terenu przeznaczone na parking. Jeśli nie myśli się o podstawowych potrzebach mieszkańca, chociażby o dostępie do sklepu, to nie ma co marzyć o zaprojektowanym terenie zielonym.

* Wygrywa myślenie, że właściciel gruntu może budować na nim, co chce, a interes publiczny ma znacznie drugorzędne. Zupełna odwrotność zasad panujących chociażby w miastach austriackich czy niemieckich.
Miałam szansę studiować w Niemczech, gdzie poznałam zagraniczne standardy pracy. Tam odczuwa się przede wszystkim ogromny szacunek dla planowania przestrzennego, które jednak ma pierwiastek przymusu. My Polacy dla zasady z tym pierwiastkiem walczymy. To uproszczenie, ale wystarczy spojrzeć na standardy budowy chociażby supermarketu na zachodzie. Nie dość, że zawsze taka zabudowa jest lokalizowana na obrzeżach, to jest budowana ze wszystkim, z parkingiem, zielenią, a po realizacji planów teren wokół jest uprzątnięty. U nas doskonale widać konsekwencje braku planów miejscowego zagospodarowania, które były gwarancją stabilnych warunków inwestycji dla obu stron – deweloperów i użytkowników.

* Lekceważenie mieszkańców w tej kwestii jest niewiarygodne.
Firmy czy instytucje są silniejsze, mają lepiej zorganizowanych prawników, trzymają rękę na pulsie i są na każdej debacie publicznej. Mieszkańcy są w zasadzie na straconej pozycji, chociaż zdarzają się niesamowite inicjatywy, takie jak Zielony Zakrzówek. Warto pamiętać także o tych pozytywnych przykładach planowania przestrzennego. Chociażby założenie urbanistyczne Nowej Huty – sposób zaprojektowania tego terenu jest fenomenalny. I nie mówię tego tylko jako patriotka lokalna. Obiektywnie, przestrzeń tego budowanego w socjalizmie miasta jest niezwykła, dlatego też jej układ urbanistyczny podlega ochronie w rejestrze zabytków. Architekci, którzy budowali Nową Hutę, przemycili tam pomysł Amerykanów, tzw. system jednostek sąsiedzkich, który polegał na tym, że w każdej jednostce-osiedlu przewidziana była infrastruktura spełniająca wszelkie funkcje potrzebne do samodzielnego funkcjonowania takiej społeczności. To znaczyło, że osiedle składało się głównie z budynków mieszkalnych, ale również były tam sklepy, zakłady pracy, żłobki, przedszkola, szkoły a nawet schrony przeciwbombowe. Pomyślano o wszystkim. Nowa Huta była także projektowana jako miasto-ogród, równorzędnie z planami osiedli powstawały projekty zieleni. Dlatego, ten obszar jest w tej chwili najbardziej zielonym miejscem na mapie Krakowa. I fascynuje zarówno mieszkańców jak i turystów. W Ośrodku Kultury im. Norwida, w którym obecnie pracuję, corocznie przyjmujemy ludzi zainteresowanych jej architekturą i historią. Jest w tym miejscu jakaś magia, przyciąganie.

* I chyba w Nowej Hucie ludzie nauczycieli się już głośno mówić, co ich boli, co chcieliby zmienić.
W Ośrodku Kultury Norwida działa rewelacyjna Pracownia Animacji Ekologicznej, która powstała w 1992, kiedy ekologia była jeszcze czymś egzotycznym. Propagowanie zrównoważonego rozwoju w tamtych czasach było nowością. Obecnie dużym sukcesem Pracowni jest projekt Ogrody Nowej Huty. Skierowany jest do grup społecznych, które chciałby zaaranżować jakiś ważny dla nich teren zielony.
W konkursie wybierane są najciekawsze zgłoszenia, które faktycznie będą miały wartość integracyjną, angażującą jak największą liczbę osób. Pracownia oferuje takim grupom wspólnie wypracowany projekt ogrodu i współfinansowanie części przedsięwzięcia.
I na bazie takiej współpracy, o mocnym oddziaływaniu społecznym, powstają nowe tereny zielone. Brałam udział przy tworzeniu jednego z ogrodów i spotykałam się z grupą absolutnie fantastycznych ludzi. Młodzi rodzice mieli bardzo konkretną potrzebę – w nowym, dużym założeniu mieszkalnym deweloper zagwarantował w zasadzie tylko trawnik, a była konieczność stworzenia placów zabaw, czy osłonięcia elewacji wyższą zielenią. Brakowało podstawowych elementów.

* Które kiedyś były czymś oczywistym, teraz dostajemy w użytkowanie w zasadzie „gołe bloki”.
Ewentualnie deweloperzy wysiewają trawkę, która wykiełkuje lub nie. Dlatego ta inicjatywa niesamowicie się sprawdza. Mieszkańcy realizują swoją konkretną wizję, a nas potrzebują, aby ubrać ich wizję w język architektury krajobrazu.

* Czyli da się.
Tak, projekt istnieje, ma sponsorów. Taką rolę od początku spełnia ArcelorMittal Poland . Firma kojarzona raczej negatywnie stara się zmienić swój wizerunek poprzez działania ekologiczne i wspieranie inicjatyw społecznych. Powołała nawet stanowisko Eko-ambasadora. To osoba, która m.in. poprzez infolinię, ma kontakt z mieszkańcami, rozmawia, tłumaczy i stara się walczyć z wizerunkiem kombinatu, jako głównego truciciela Krakowa. Wracając do projektów ekologicznych, prowadziliśmy także warsztaty pt. „Ogrody szkolne” dla młodzieży, która chciała zrobić coś z przestrzenią wokół ich szkół. Uczniowie projektowali tę przestrzeń, wypełniali ją swoimi pomysłami, czasami bardzo śmiałymi – jak np. ścianka wspinaczkowa na jednej ze ścian szkoły. Potem wspólnie sprawdzaliśmy, czy pomysły w ogóle są realne. W projekcie zostawały z reguły praktyczne rozwiązania – szpaler drzew, który oddzielał szkołę od wysokiego, sąsiadującego budynku, parking, czy próba zmierzenia się z problemem zbytniego nasłonecznienia elewacji, utrudniającego prowadzenie lekcji.

* Tak szczerze, czy to nie jest trochę syzyfowa praca – takie oddolne inicjatywy?
A może to obecnie jedyna, skuteczna droga, aby zawalczyć o swoje prawa? Tak, trzeba brać sprawy we własne ręce i walczyć o swoje. Oddolne inicjatywy mają moc, są coraz bardziej słyszalne i coraz skuteczniejsze, m.in. dzięki temu, że mogą się zrzeszać np. w stowarzyszenia, fundacje i zdobywać fundusze! Ale to droga dla aktywnych i świadomych ludzi. W przypadku instytucji kultury, takiej jak moja, kluczowe jest wspieranie inicjatyw albo proponowanie ciekawych projektów mniej zorganizowanym odbiorcom.

* Co teraz przed Tobą?
Nadal pociąga mnie praca ze społecznością. Rewitalizacja, praca z ludźmi i wspólne projektowanie. My cały czas dojrzewamy, jako społeczeństwo obywatelskie. Mamy utrwalony archetyp architekta, który się nie mylił, który wiedział najlepiej i narzucał swoje koncepcje. Obecnie trend się zmienia. Coraz ważniejsza jest opinia ludzi, którzy faktycznie użytkują dany teren. Ponieważ projekt nigdy nie jest oderwany od sąsiedztwa, warto jest wychodzić naprzeciw oczekiwaniom mieszkańców. Oczywiście projektuję też prywatne ogrody – lubię to, bo szybko widzę efekt swojej pracy. I liczę na to, że pomimo kryzysu ludzie nie będą rezygnować z tego luksusowego produktu, jakim jest dobrze zaprojektowany ogród.

* Twój cel zawodowy nr 1?
Projekt nowohuckiej Alei Róż według mojej propozycji. Powrót do fontann, reprezentacyjnej i pełnej życia przestrzeni publicznej, czy nawet przywrócenie pomnika Lenina – ale na innych, naszych, a nie jego warunkach. Słowem faktyczna i skuteczna rewitalizacja Nowej Huty mi się marzy.

Aleksandra Andruchow | 19-02-13
Wywiad ukazał się w lutowym wydaniu CUBS Men’s Magazine 2013