czwartek, 20 marca 2014

mit architekta krajobrazu

Pierwszy Dzień Wiosny. Zawsze się boję, że akurat w tym roku nie nadejdzie...

I mylę się co roku. Na szczęście... bo dziś jest wyjątkowo.
Zielony kciuk obchodzi swoje pierwsze urodziny!

Rok temu zostałam czarną perłą. 
I od tego się właśnie zaczęło tzn. od pewnego wywiadu, dzięki któremu mit architekta krajobrazu zaczął wzbierać w mojej głowie, by wypłynąć tutaj na szerokie wody blogerskie.

Oto i on:




 

 

Czarna Perła: Marta Kurek-Stokowska – Mit architekta krajobrazu.

 
* Czy u nas pokutuje jeszcze mit architekta krajobrazu jako specjalisty od tworzenia przyjemnych, przydomowych ogródków?
Architektura krajobrazu wbrew pozorom daje duże możliwości. Można rzeczywiście projektować prywatne ogrody, co chyba jest najbardziej rozpowszechnione, ale można też zaangażować się w projekty o większym rozmachu, dotyczące przestrzeni chronionych, takich jak parki krajobrazowe, użytki ekologiczne. Można też edukować lub uczestniczyć w procesie planowania przestrzennego. Mnie zawsze fascynował społeczny wydźwięk architektury krajobrazu. Takie podejście do projektowania, które stawia sobie za zadanie wsłuchanie się w głos ludzi, dla których się tworzy. Dotyczy ono głównie działania w przestrzeni publicznej, gdzie nie ma jednego klienta, tylko mnóstwo ludzi, często mających skrajnie różne opinie na dany temat. Kluczowa wtedy staje się umiejętność prowadzenia debat społecznych, aby osiągnąć kompromis.

* Kiedy połknęłaś haczyk i stwierdziłaś, że warto się zająć takimi projektami?
Kończyłam studia pracą magisterską dotyczącą rewaloryzacji Alei Róż, jako głównej osi kompozycyjnej Nowej Huty, skupiając się głównie na zieleni. Zaprezentowałam ją mieszkańcom na spotkaniu w Ośrodku Kultury im. C. K. Norwida. To był mój pierwszy kontakt z szerszą publicznością. Dyplom wzbudził zainteresowanie, pojawiło się mnóstwo pytań i oczywiście zostałam poddana różnorakiej krytyce, ale spodobało mi się to. Poza tym zieleń może być integrująca, wzbudza w ludziach pozytywne emocje, traktowana jest jako wspólne dobro, które wymaga naszej uwagi i troski. Wiele osób przecież dba i pielęgnuje zielone przestrzenie publiczne np. tworząc ogródki pod swoim balkonem, albo wokół własnego bloku. Stąd właśnie wniosek, że trzeba ludziom dać prawo do współdecydowania o otoczeniu, w którym się znajdują.
* Na ile według Ciebie jest to respektowane przez osoby czy instytucje?
Niewystarczająco, niestety. Mam wrażenie, że podczas debat społecznych, które są organizowane przez takie decyzyjne instytucje daje się ludziom tylko iluzję tego, że ich głos jest ważny. Pytanie o zdanie społeczności jest trudne, trudne też jest pogodzenie różnorodności głosów, jakie pojawiają się w takiej otwartej dyskusji. Wypracowanie kompromisu jest wymagające, dlatego łatwiej jest tego nie robić, albo robić tak, by się zbytnio nie narazić. W przypadku inwestorów prywatnych w ogóle nie ma tematu.

* Wszyscy krzyczą, że Kraków nie jest zielony, brakuje przestrzeni rekreacyjnych, parków… 
W Krakowie są przestrzenie zielone, problemem jest ich zachowanie i utrzymanie. To nie jest tak, że znajdujemy zupełnie pusty teren, sadzimy tam drzewa, projektujemy ścieżki i nazywamy taki teren parkiem. To jest trochę inna droga, polegająca bardziej na ochronie już istniejącego terenu, zagwarantowaniu mu statusu parku czy użytku ekologicznego, żeby rozwijające się miasto nie pochłonęło tego skrawka zieleni. A nowe parki w Krakowie powstają z trudem. W 2002 roku udało się otworzyć Park Dębnicki zaprojektowany przez architektów krajobrazu z Politechniki Krakowskiej, rok później, jako oddolna inicjatywa, powstał użytek ekologiczny Łąki Nowohuckie, ostatnio mieszkańcy Woli Duchackiej stoczyli zwycięską batalię o powstanie Parku Duchackiego. Jest wiele zielonych miejsc godnych uwagi, zarówno tych historycznych jak Planty Krakowskie, Błonia, Park Erazma Jerzmanowskiego, jak i nowoczesnych, np. Ogród Doświadczeń. Problemem jest zabudowa mieszkaniowa powstająca na naszych oczach. Betonowe przestrzenie wokół bloków ogrodzonych wysokim murem. Ze świecą szukać tam choćby skrawka świeżej trawy.

* Tym bardziej ciężko zrozumieć zwolnienie gmin i miast z obowiązku sporządzania planów zagospodarowania przestrzennego, co z dzisiejszej perspektywy wydaje się pomysłem niesamowicie szkodliwym, absurdalnym. Przecież chaotycznie powstałe osiedla utrudniają też dopływ świeżego powietrza do centrum Krakowa.
Faktycznie obecnie obowiązująca ustawa sprawia, że gmina może, ale nie musi mieć miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego. Co więcej, taki plan może być sporządzony tylko dla fragmentu terenu. W skrócie skutek jest taki, że brak jest całościowego podejścia do tematu, kompleksowego myślenia. Od urzędnika, często od jednej osoby, zależy, czy powstanie coś, co zmieni krajobraz miasta na stałe.
I widać tego efekty – chaotyczny rozrost, dziwaczne pomysły deweloperów, wpychanie nowych budynków pomiędzy już i tak ciasną zabudowę. Inną kwestią jest to, że według mnie, standardy wykonawstwa również spadły. Pomijając już jakość materiałów, nie gwarantuje się w ogóle odpowiedniej ilości miejsc parkingowych. Rosną kolejne bloki, dla kilku tysięcy osób, a mają mikroskopijne skrawki terenu przeznaczone na parking. Jeśli nie myśli się o podstawowych potrzebach mieszkańca, chociażby o dostępie do sklepu, to nie ma co marzyć o zaprojektowanym terenie zielonym.

* Wygrywa myślenie, że właściciel gruntu może budować na nim, co chce, a interes publiczny ma znacznie drugorzędne. Zupełna odwrotność zasad panujących chociażby w miastach austriackich czy niemieckich.
Miałam szansę studiować w Niemczech, gdzie poznałam zagraniczne standardy pracy. Tam odczuwa się przede wszystkim ogromny szacunek dla planowania przestrzennego, które jednak ma pierwiastek przymusu. My Polacy dla zasady z tym pierwiastkiem walczymy. To uproszczenie, ale wystarczy spojrzeć na standardy budowy chociażby supermarketu na zachodzie. Nie dość, że zawsze taka zabudowa jest lokalizowana na obrzeżach, to jest budowana ze wszystkim, z parkingiem, zielenią, a po realizacji planów teren wokół jest uprzątnięty. U nas doskonale widać konsekwencje braku planów miejscowego zagospodarowania, które były gwarancją stabilnych warunków inwestycji dla obu stron – deweloperów i użytkowników.

* Lekceważenie mieszkańców w tej kwestii jest niewiarygodne.
Firmy czy instytucje są silniejsze, mają lepiej zorganizowanych prawników, trzymają rękę na pulsie i są na każdej debacie publicznej. Mieszkańcy są w zasadzie na straconej pozycji, chociaż zdarzają się niesamowite inicjatywy, takie jak Zielony Zakrzówek. Warto pamiętać także o tych pozytywnych przykładach planowania przestrzennego. Chociażby założenie urbanistyczne Nowej Huty – sposób zaprojektowania tego terenu jest fenomenalny. I nie mówię tego tylko jako patriotka lokalna. Obiektywnie, przestrzeń tego budowanego w socjalizmie miasta jest niezwykła, dlatego też jej układ urbanistyczny podlega ochronie w rejestrze zabytków. Architekci, którzy budowali Nową Hutę, przemycili tam pomysł Amerykanów, tzw. system jednostek sąsiedzkich, który polegał na tym, że w każdej jednostce-osiedlu przewidziana była infrastruktura spełniająca wszelkie funkcje potrzebne do samodzielnego funkcjonowania takiej społeczności. To znaczyło, że osiedle składało się głównie z budynków mieszkalnych, ale również były tam sklepy, zakłady pracy, żłobki, przedszkola, szkoły a nawet schrony przeciwbombowe. Pomyślano o wszystkim. Nowa Huta była także projektowana jako miasto-ogród, równorzędnie z planami osiedli powstawały projekty zieleni. Dlatego, ten obszar jest w tej chwili najbardziej zielonym miejscem na mapie Krakowa. I fascynuje zarówno mieszkańców jak i turystów. W Ośrodku Kultury im. Norwida, w którym obecnie pracuję, corocznie przyjmujemy ludzi zainteresowanych jej architekturą i historią. Jest w tym miejscu jakaś magia, przyciąganie.

* I chyba w Nowej Hucie ludzie nauczycieli się już głośno mówić, co ich boli, co chcieliby zmienić.
W Ośrodku Kultury Norwida działa rewelacyjna Pracownia Animacji Ekologicznej, która powstała w 1992, kiedy ekologia była jeszcze czymś egzotycznym. Propagowanie zrównoważonego rozwoju w tamtych czasach było nowością. Obecnie dużym sukcesem Pracowni jest projekt Ogrody Nowej Huty. Skierowany jest do grup społecznych, które chciałby zaaranżować jakiś ważny dla nich teren zielony.
W konkursie wybierane są najciekawsze zgłoszenia, które faktycznie będą miały wartość integracyjną, angażującą jak największą liczbę osób. Pracownia oferuje takim grupom wspólnie wypracowany projekt ogrodu i współfinansowanie części przedsięwzięcia.
I na bazie takiej współpracy, o mocnym oddziaływaniu społecznym, powstają nowe tereny zielone. Brałam udział przy tworzeniu jednego z ogrodów i spotykałam się z grupą absolutnie fantastycznych ludzi. Młodzi rodzice mieli bardzo konkretną potrzebę – w nowym, dużym założeniu mieszkalnym deweloper zagwarantował w zasadzie tylko trawnik, a była konieczność stworzenia placów zabaw, czy osłonięcia elewacji wyższą zielenią. Brakowało podstawowych elementów.

* Które kiedyś były czymś oczywistym, teraz dostajemy w użytkowanie w zasadzie „gołe bloki”.
Ewentualnie deweloperzy wysiewają trawkę, która wykiełkuje lub nie. Dlatego ta inicjatywa niesamowicie się sprawdza. Mieszkańcy realizują swoją konkretną wizję, a nas potrzebują, aby ubrać ich wizję w język architektury krajobrazu.

* Czyli da się.
Tak, projekt istnieje, ma sponsorów. Taką rolę od początku spełnia ArcelorMittal Poland . Firma kojarzona raczej negatywnie stara się zmienić swój wizerunek poprzez działania ekologiczne i wspieranie inicjatyw społecznych. Powołała nawet stanowisko Eko-ambasadora. To osoba, która m.in. poprzez infolinię, ma kontakt z mieszkańcami, rozmawia, tłumaczy i stara się walczyć z wizerunkiem kombinatu, jako głównego truciciela Krakowa. Wracając do projektów ekologicznych, prowadziliśmy także warsztaty pt. „Ogrody szkolne” dla młodzieży, która chciała zrobić coś z przestrzenią wokół ich szkół. Uczniowie projektowali tę przestrzeń, wypełniali ją swoimi pomysłami, czasami bardzo śmiałymi – jak np. ścianka wspinaczkowa na jednej ze ścian szkoły. Potem wspólnie sprawdzaliśmy, czy pomysły w ogóle są realne. W projekcie zostawały z reguły praktyczne rozwiązania – szpaler drzew, który oddzielał szkołę od wysokiego, sąsiadującego budynku, parking, czy próba zmierzenia się z problemem zbytniego nasłonecznienia elewacji, utrudniającego prowadzenie lekcji.

* Tak szczerze, czy to nie jest trochę syzyfowa praca – takie oddolne inicjatywy?
A może to obecnie jedyna, skuteczna droga, aby zawalczyć o swoje prawa? Tak, trzeba brać sprawy we własne ręce i walczyć o swoje. Oddolne inicjatywy mają moc, są coraz bardziej słyszalne i coraz skuteczniejsze, m.in. dzięki temu, że mogą się zrzeszać np. w stowarzyszenia, fundacje i zdobywać fundusze! Ale to droga dla aktywnych i świadomych ludzi. W przypadku instytucji kultury, takiej jak moja, kluczowe jest wspieranie inicjatyw albo proponowanie ciekawych projektów mniej zorganizowanym odbiorcom.

* Co teraz przed Tobą?
Nadal pociąga mnie praca ze społecznością. Rewitalizacja, praca z ludźmi i wspólne projektowanie. My cały czas dojrzewamy, jako społeczeństwo obywatelskie. Mamy utrwalony archetyp architekta, który się nie mylił, który wiedział najlepiej i narzucał swoje koncepcje. Obecnie trend się zmienia. Coraz ważniejsza jest opinia ludzi, którzy faktycznie użytkują dany teren. Ponieważ projekt nigdy nie jest oderwany od sąsiedztwa, warto jest wychodzić naprzeciw oczekiwaniom mieszkańców. Oczywiście projektuję też prywatne ogrody – lubię to, bo szybko widzę efekt swojej pracy. I liczę na to, że pomimo kryzysu ludzie nie będą rezygnować z tego luksusowego produktu, jakim jest dobrze zaprojektowany ogród.

* Twój cel zawodowy nr 1?
Projekt nowohuckiej Alei Róż według mojej propozycji. Powrót do fontann, reprezentacyjnej i pełnej życia przestrzeni publicznej, czy nawet przywrócenie pomnika Lenina – ale na innych, naszych, a nie jego warunkach. Słowem faktyczna i skuteczna rewitalizacja Nowej Huty mi się marzy.

Aleksandra Andruchow | 19-02-13
Wywiad ukazał się w lutowym wydaniu CUBS Men’s Magazine 2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz